• Autor:Jan Fiedorczuk

Polska Zenkiem podszyta. Antyelitaryzm w rytmach disco polo

Dodano:
Zenon Martyniuk Źródło: PAP / Marcin Kmieciński
Taki Mamy Klimat || PiS szedł do władzy obiecując wymianę elit. Na krytyce establishmentu III RP Kaczyński oparł de facto swoją całą narrację polityczną. Prezes PiS dobrze zdiagnozował topowy problem państwa polskiego, problem leży w tym, że nie zaproponowano żadnego remedium.

Nie będzie łuku tryumfalnego, nie będzie muzeum Bitwy Warszawskiej, nie będzie ogólnopolskich uroczystości z rozmachem i zagranicznymi osobistościami. Miało być pięknie – będzie jak zwykle. Setna rocznica Bitwy Warszawskiej zaskoczyła rządzących. Byłoby śmiesznie, gdyby nie to mrowiące poczucie żenady.

Kilka miesięcy temu opublikowałem tekst „Nasz pomnik wstydu” dotyczący nieistniejącego łuku tryumfalnego upamiętniającego wiktorię sprzed stu lat. Próbowałem tam przedstawić, dlaczego kwestia właśnie łuku tryumfalnego jest tak istotna dla nowoczesnej polskości, dlaczego nie można jej traktować jako zbędnego wydatku, albo jedynie drugorzędnej inwestycji kulturalno-historycznej. Starałem się pokazać, że nie da się budować nowoczesnego państwa narodowego bez takich symboli.

Przekonywałem wówczas, że teksty pokroju wiceprezydenta Rabieja, który przekonywał, że pieniądze przeznaczone na pomnik lepiej przekierować na obwodnicę albo Sinfonia Varsovia, świadczą o prawdziwym upadku naszej wspólnoty politycznej. Bo jeżeli zgadzamy się, aby wiceprezydentem Warszawy był człowiek, który z kpiną podchodzi do projektu budowy łuku tryumfalnego upamiętniającego bitwę warszawską, to o czym my tu mówimy? Paweł Rabiej jest dobrym obrazem elitek III RP, które zupełnie nie dorosły do sprawowanych przez siebie funkcji. Z kolei nieistniejący Łuk Tryumfalny jest doskonałą egzemplifikacją nieistniejących elit, które PiS nam obiecywał.

Płonne nadzieje

Łuku Tryumfalnego nie będzie. Przynajmniej nie było go na setną rocznicę bitwy. Sprawa nie sprowadza się jednak jedynie do uczczenia wiktorii Warszawskiej. Nie tak dawno mieliśmy choćby blamaż dotyczący setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Ale i ten przykład nie wyczerpuje tematu. Ta sprawa ma swój szerszy kontekst, który rzutuje na całą politykę jaką serwuje nam Prawo i Sprawiedliwość od 2015 roku.

Gdy te pięć lat temu PiS szedł do władzy, po prawej stronie padały różne głosy. Część komentatorów była jawnie entuzjastyczna, część wstrzemięźliwa, a część wręcz obawiała się rządów Kaczyńskiego. W pamięci utkwił mi szczególnie pogląd, który był popularny wśród części centro-prawicy, że PiS jest jaki jest (w domyśle – skłóci nas z całą Europą i zdewastuje gospodarkę), ale co by się nie działo, to przynajmniej o suwerenność państwa oraz politykę tożsamościową będzie dbał. I teraz możemy stwierdzić, jak płonne były to nadzieje.

Po pięciu latach rządów nie mamy nic, co byłoby instytucjonalną podporą dla polskiej tożsamości. Ciężko wskazać jakąkolwiek inwestycję podjętą przez PiS, która mogłaby konkurować czy to z Muzeum Powstania Warszawskiego, czy z drugiej strony Muzeum Polin, czy też z zupełnie innej beczki Centrum Kopernik (przykład Muzeum Powstania o tyle trafny, że pokazuje, iż w przeszłości PiS był w stanie podjąć realne kroki, a nie sprowadzać do retoryki).

Sprawa nie ogranicza się do jednostek muzealnych rzecz jasna. W czasach demokratycznych również politykę kulturową należy robić demokratycznie – masowo, czego chyba najbardziej oczywistym wyrazem jest kinematografia. Przez ostatnie lata wydano miliony złotych, jednak do dzisiaj nie otrzymaliśmy filmu, o którym za lat kilka(naście) można by powiedzieć, że stał się klasykiem.

Przeciw elitom

Antyelitaryzm jest jednym z podstawowych elementów pisowskiej doktryny. Stał się jej fundamentem przytłaczając wszelkie inne składowe. To na nim osadza się demokratyzm Kaczyńskiego, ludowy charakter jego polityki.

Kaczyński od lat snuje opowieść o antypaństwowych elitach, które zostały Polsce narzucone przez postkomunistyczny układ. Nie wdając się w trafność teorii dot. genezy establishmentu, większość prawicy podzielała ocenę prezesa PiS, że elita dzierżąca władzę nad państwem (politycy) i społeczeństwem (finansjera, świat kultury), nie służyła wspólnocie politycznej (właśnie dlatego sam ją w swoich tekstach określam mianem „elitek”).

Kwestia wymiany elit pojawia się od lat w wystąpieniach Kaczyńskiego. Idąc do władzy (jak i już po 2015 roku), obiecywał wymianę elit ekonomicznych, kulturalnych i – co oczywiste – politycznych. Jego wypowiedzi jednak nigdy nie były w tym temacie precyzyjne. Nie wiadomo, na czym ta wymiana miałaby polegać dokładnie, nie wyznaczono żadnego konkretnego celu. Nie jest to przypadek, wszak chodzi o gonienie króliczka. O ciągłe dążenie do wymiany elit.

W zeszłym roku Kaczyński miał interesujące wystąpienie w tym temacie, gdzie pochylił się nad kulturowym dorobkiem III RP. Szczególną uwagę poświęcił kinematografii, wskazując, że takie filmy jak „Pokłosie” są po prostu oparte na kłamliwych stereotypach uderzających w Polskę.

„Ale takich filmów – mówił wówczas – było więcej, niektóre z nich były niestety w sensie artystycznym dobre czy nawet bardzo dobre, ale niszczyły polską reputację, niszczyły nasze wartości, niszczyły nasze bezpieczeństwo w sferze moralnej, a to też ma ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa w ogóle, bo naród, który jest traktowany jako naród zbrodniarzy nie jest też zwykle przedmiotem empatii innych narodów” – przekonywał.

Polska z Zenkiem

Można się domyślać, że elity pisowskie miałyby zatem być rewersem establishmentu III RP. Problem w tym, że to się nie spełniło. Zamiast patriotycznego „Pokłosia” otrzymaliśmy „Smoleńsk”, zamiast obiecanego Łuku Tryumfalnego dostaliśmy „świdrowaty” pomnik. To sięga oczywiście na o wiele więcej poziomów – strona „TVN-owska” wystawiła niezłe filmy Sekielskich, to druga strona wystawiła, niestety, po prostu średni film Latkowskiego, który, oczywiście, uderzał w celebrytów (i był reklamowany w absolutnie tragiczny sposób).

Schodząc już do kwestii popkultury, widzimy cały brak pomysłu na tworzenie kultury masowej. Bo jeżeli symbolem kulturowej rewolucji Prawa i Sprawiedliwości po pięciu latach staje się Zenek Martyniuk, to jest coś bardzo nie w porządku. I nie chodzi tu oczywiście o samego piosenkarza, bo na wszystko jest miejsce – w tym również i na disco polo (szczególnie na zabawie sylwestrowej), ale w kręgach władzy uznano chyba, że jego popularność jest wystarczającym argumentem równoważącym wszelkie wady.

Zatrzymajmy się na chwilę przy postaci Zenka. Wydaje się, że został on bardzo precyzyjnie obrany na gwiazdora „Dobrej Zmiany”. Dychotomia Elity-lud idealnie przekłada się na podział „eliciarskie nabzdyczone spektakle, których nikt nie ogląda” vs. „fajne, ludowe disco polo”. To podział doskonały, bo z jednej strony zapewnia rozrywkę masom, z drugiej strony rozwściecza elitki, którymi łatwo sterować niczym dziećmi. Niewiele trzeba Jandzie czy innej Gretkowskiej; ot, puścić „Oczy zielone”, wyemitować „Koronę królów” i rozjuszone elitki od razu rzucą się do twitterów i facebooków, pisząc o ludziach „nieinteligentnych i dołach społecznych” (Nurowska), które sprzedały się PiS-owi za 500 plus (Janda).

A PiS już tylko na to czeka, by następnie przez całe tygodnie międlić temat i pokazywać, jak zdeprawowane elity gardzą polskim ludem. Najgorsze, że ciężko nie przyznać racji. Tylko co z tego, że racja w tym względzie jest po stronie Kaczyńskiego, jeżeli cała ta zabawa służy tylko budowaniu własnego poparcia? Na koniec dnia Polska zostaje z Zenkiem, który nadaje się na zabawę sylwestrową, ale nie rozwiąże polskich problemów z elitami. A wszak to one budują państwo na całe pokolenia (a nie na kadencje).

Wadliwy pragmatyzm

Problem w tym, że Kaczyński prawidłowo diagnozując problem III RP, zatrzymał się na fazie czystej negacji. Nie zaproponował kuracji. Z drugiej strony przyznajmy, że sprecyzowanie tego postulatu byłoby strzałem w kolano ze względu na ludowo-demokratyczny charakter PiS-u. Lud nie lubi elit, dlatego obiecując ich pogonienie i zastąpienie nowymi trzeba posługiwać się ogólnikami – będą to zatem elity „nieelitarne”, służące ludowi, dbające o interes narodowy itd.

Skoro trwa spór elitek z ludem, to w narracji PiS naturalnym jest, że po pogonieniu establishmentu III RP, jego rolę przejmie ciemiężony, wyśmiewany lud. Jest to jednak droga donikąd – elity zawsze stanowią procent społeczeństwa, dlatego „pisowski lud” nie może gremialnie zająć miejsca salonu III RP. Miliony obywateli nie mogą stać się elitą, gdyż ta po prostu z samej swojej natury jest mniejszością. Zawsze.

Kwestia nie sprowadza się zatem do tego, by elitę stanowiła jak największa grupa, tylko by pracowała ona w imieniu cichej większości. PiS tymczasem zadowolił się antyelitarną rewolucją (wskazywanie kolejnych grup jako wrogów ludu – celebryci, „antypolskie” media, kasta sędziowska) podlewaną pisowską ciepłą wodą w kranie w postaci transferów socjalnych.

Przy obecnym stanie opozycji jest to taktyka, która gwarantuje stabilne poparcie i duże szanse na zwycięstwo. Budowanie elit to tymczasem długoletni, żmudny proces, który jest dodatkowo wątpliwy z punktu widzenia taktyki politycznej – elity nie są partyjne, są niezależne od prezesów partii. Muszą takie być, aby pełnić swoją rolę. Dlatego też z czysto pragmatycznego punktu widzenia budowanie takiej grupy jest procesem mało opłacalnym.

Problem leży w tym, że wcześniej czy później Prawo i Sprawiedliwość jako partia przeminie, podczas gdy problemy III RP z elitami pozostaną. Kiedyś dzisiejsza opozycja przejmie władzę, a wtedy na piedestał powrócą elitki od „Pokłosia”.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...